WYJAZDY ZAGRANICZNE
WYJAZDY KRAJOWE
INFORMACJE PRAKTYCZNE
LINKI

AKTUALNOŚCI
PRZEWODNICTWO I PILOTAŻ
POKAZY SLAJDÓW
O MNIE



RELACJA - BORŻAWA 2005

Podobnie jak rok temu, tak i w tym roku postanawiamy jechać na Ukrainę. Po Czarnohorze, Świdowcu, Gorganach i Bieszczadach Wschodnich czas na Połoninę Borżawę... Na organizowany przeze mnie wyjazd zgłasza się aż 18 osób !!! W tak dużej grupie nigdy nie wyjeżdżałem... Wszyscy umawiamy się we Lwowie.

9 listopada 2005

Granica polsko – ukraińska i pierwsze przepychanki ale jakoś jest mi to już obojętne... Za granicą jak zwykle ściema, że dziś busy do Lwowa nie jeżdżą... Jasna sprawa, że jeżdżą ale oferta taksówkarza jest tylko o złotówkę wyższa od zatłoczonego busa. W pięć osób wraz z plecakami wsiadamy do taksówki, szofer każe się schylać tylko jak będzie stać policja... Normalne na wschodzie. Nie w takich akcjach brało się udział... Szofer mówi bardzo dobrze po polsku, więc całą drogę dyskutujemy, między innymi o organizacji Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012 roku przez Polskę i Ukrainę. Godzina mija bardzo szybko i jesteśmy we Lwowie, a więc o godzinę szybciej niż planowałem.

Tym razem nie zwiedzam Lwowa z braku czasu bo już po 15.00 odjeżdża pociąg do Wołowca. Opanowujemy w 18 osób przydworcową knajpkę i pijemy po piwku zapoznawczym. Kupujemy bilety i robimy zakupy na czterogodzinną podróż. Najniższa klasa ukraińskich pociągów czyli obszczij to na pewno dużo lepsza wersja niż polska osobówka, każdy z nas ma swój fotel !!! Jednak wiem że nie zawsze jeżdżą takie obszczije, czasem fotele zastępowane są drewnianymi ławkami. Podróż mija bez przygód. W Wołowcu Ewka prowadzi nas do szopy na nocleg. Gospodarz trochę zdębiał jak zobaczył 18 osób ale udostępnił siano. Niektórzy byli już zmęczeni (!!!) po podróży i poszli od razu spać, dla „wybrańców” pozostał sklepo – bar i impreza u gospodarza z najgorszym bimbrem na świecie !!!!!!!! No ale na szczęście każdy wieczór się kiedyś kończy...

10 listopada 2005

Piękny poranek wszystkim poprawia humor. Ostatnie zakupy i ruszamy na szlak. Cel naszej wędrówki widać spod szopy – Temnatyk (1343 m n.p.m.). Gdzieś przed lasem zanika droga i idziemy na skuśkę ale podjazd jak w Alpach i do tego bardzo ślisko. Kto nie zaliczył gleby ten Guru !!! Na Temnatyku kilkumetrowy stalowy krzyż z drabinką. Pomimo, że chmury zajmują 4/8 nieba i świeci słońce to widoczność jest bardzo słaba i ogranicza się tylko do pasma Borżawy. Doskonale za to miejsce, w którym założymy obóz – szczyt Płaj ze stacją meteorologiczną. Idąc w kierunku Płaju napotykamy jednego turystę i tu uwaga: NIE JEST TO POLAK !!!! Lwowiak w średnim wieku mówi nam, że na Płaju są dwa źródła, szkoda że tylko mówił... Okazało się, że źródła są ale oddalone w sporej odległości od Płaju. Na szczęście pracownik stacji udostępnia nam wodę a w zamian dajemy mu czekoladę (cos jakby dostał od każdego po kostce, nie wiedziałem, że tacy hojni jesteśmy...)

Piękny zachód słońca i komunistyczne molochy na szczycie robią piorunujące wrażenie.

W zrujnowanym budynku znajdujemy trochę drzewa na ognisko i grzejemy się przy herbatce z prądem... Chcieliśmy kupić od pracowników stacji samogon ale mówili, że nie mają... Ciekawe co robią tam przez długie wieczory, tym bardziej, że na samym szczycie w runach budynków leżą setki butelek...

11 listopad 2005

Łoooo jaki piękny poranek, nic nie widać oprócz sąsiednich namiotów. Niektórzy nawet mówią o zejściu do Wołowca na browarek ale tacy niepoprawni optymiści jak ja liczą na zmianę pogody... Kierujemy się w stronę Wielkiego Wierchu (1598 m n.p.m.), trawersujemy go i na przełęczy zostawiamy plecaki.

Postanawiamy wejść na najwyższy szczyt Borżawy – Stoh (1681 m n.p.m.). Widoczność zerowa. Na szczycie betonowy słup i pozostałości stacji radarowej – ogólnie rzecz biorąc całość wygląda dosyć przygnębiająco...

Wracamy do plecaków i ruszamy w kierunku Magury Żyd (1516 m n.p.m.). Przez chwilę odsłoniły się widoki na północne stoki Borżawy ale to tylko przez chwilę...

Powoli szukamy miejsca na nocleg... Rozbijamy się gdzieś za Magurą Żyd. Plan jest prosty, jeżeli jutro pogoda się poprawi, część z nas wraca tą samą trasą do Wołowca (jest to najbardziej widokowa część Borżawy) a część idzie połoniną w kierunku Miżhirii. W razie braku pogody schodzimy do Bukowca i tak się stało...

12 listopad 2005

Poranek jeszcze gorszy niż na Płaju. Szybko odnajdujemy ścieżkę schodzącą ostro w dół. Przed Bukowcem robimy ponad godzinną przerwę nad potokiem. Dziewczyny nawet myją włosy, te to mają zdrowie wtedy co nie trzeba... Pierwsze zabudowania Bukowca i pierwszy sklepo – bar i pierwsze piwo po górach, które smakuje zawsze wyjątkowo...

Powoli zaczynamy się zastanawiać, jak wydostać się stąd do Wołowca, to ponad 20 kilometrów. Z pomocą przychodzi nam zdezelowany autobus stojący na jednej z posesji, zagadadujemy właściciela o cenę, ten krzyczy sobie 150 hrywien. Co po niektórzy usłyszawszy tą cenę odchodzą, nie przeliczywszy ile to będzie na jednego człowieka !!! Po dojściu do głównej drogi, uświadamiamy sobie, że będzie niezwykle ciężko wydostać się z tej dziury, tym bardziej, że za dwie godziny ma zrobić się ciemno. Wracamy w trzy osoby po autobus...

W Wołowcu kupujemy bilety na wieczorny pociąg do Lwowa. Trochę żałujemy, że nie ma nocnego pociągu do Lwowa, bo zdajemy sobie sprawę, że będziemy kiblować całą noc we Lwowie.

W Wołowcu idziemy jeszcze coś zjeść do baru naprzeciwko dworca i spotykamy naszego gospodarza Jurę. Ostatnie zakupy i ruszamy do Lwowa.

W pociągu obalamy flaszeczkę z Ukraińcem i jest wesoło, tym bardziej, że w wagonie restauracyjnym leci polski przebój: „Moja mała blondyneczko...”

We Lwowie udajemy się do hotelu Arena, w którym noclegi są po 13 hrywien. Niestety nie ma tam miejsc. Wybieramy więc zadaszony betonik, pod lwowskim cyrkiem. Rozkładamy śpiwory i oby do rana....

13 listopad 2005

Noc minęła bardzo spokojnie, pomimo że wyglądaliśmy jak banda bezdomnych... Nikt nas nie zwinął na policję ani nie skopał. Jedziemy busem do granicy i na dzień dobry stoimy w kolejce przez dwie godziny. Nawet tubylcy się nie pchają i jest dość spokojnie. Jakaś starsza kobiecina ostro się bulwersuje, bo jakaś jedna Pancia przepchała się przed nią. Ach te granice...

Na szczęście polscy celnicy są łaskawsi od ukraińskich i nas przepuszczają bez kolejki.

W Przemyślu zjadamy pierogi i rozjeżdżamy się po Polsce...

Copyright © 2006 Machoney


stat4u