BIESZCZADY WSCHODNIE – PIKUJ
20 V 2006
Trzeci w tym roku wyjazd na Ukrainę, objawił mi się w najbardziej
niespodziewanym momencie. Kilka godzin przed wyjazdem dostałem propozycję
pilotażu grupy, której głównym celem było zdobycie Pikuja – najwyższego szczytu
Bieszczadów.
Nad ranem nad autokar pojawił się na przejściu granicznym w Krościenku koło
Ustrzyk Dolnych. Oczywiście odprawa ukraińska, pomimo „darowizny”, toczy się w
ślimaczym tempie. Wszystko jednak kiedyś się kończy i wjeżdżamy na podziurawione
drogi… Dopiero trasa Lwów – Użgorod może być nazywana drogą…
Zbliżamy się do głównego łuku Karpat, który niestety chowa się nam w chmurach.
Wjeżdżamy do Libuchory, najdłuższej wsi na Ukrainie. Obraz wsi ukraińskiej jest
miejscami przerażający. Jednak na mnie już to nie robi specjalnego wrażenia…
Pocieszające jest jednak to, że ludzie Ci potrafią cieszyć się życiem, być
gościnnym i pomagać innym.
Wyjeżdżamy z Libuchory i podjeżdżamy do Husnego, skąd będziemy wędrować w stronę
Pikuja, który ku naszej uciesze wyłonił się z chmur. Podejście z Husnego nie
należy do wybitnie trudnych. Dopiero po wyjściu z lasu zaczyna się strome
podejście połoniną. Niestety najbardziej widokową część naszej wędrówki spędzamy
w chmurach i w deszczu. Tylko przez chwilę udaje mi się dostrzec Połoninę
Praszkę w Beskidach Skolskich oraz Połoninę Równą i Ostrą Horę.
Pikuj został zdobyty, nie po raz pierwszy i mam nadzieje że nie po raz ostatni.
Następnym razem może pogoda będzie bardziej łaskawsza… Po zejściu z połoniny do
lasu nagle się wypogadza. Przestaje padać deszcz i wychodzi słońce. Ot, cały
urok gór…
Podróż do domu bez historii, aż do granicy. Tu jak zwykle zaczynają się dziać
dziwne rzeczy. Celnik twierdzi, że nasz autobus nie został zarejestrowany na
granicy, czytaj daj 10 Hrywien. Za chwilę przychodzi drugi, delikatnie
wstawiony, chce ode mnie 20 zł. Ja mówię, że mogę mu dać 10 zł, on że 20 zł. Na
to ja: „nie chcesz dychy nie dostaniesz nic” i wsiadłem do busa. Mija 5 minut,
przychodzi raz jeszcze i mówi: „daj tą dychę” a ja na to: „teraz już nie
dostaniesz nic”. On: „ja mam czas do 9.00 rano i Wam rampy nie podniosę”.
Mija ukraińska odprawa paszportowa a pijany celnik nie podnosi rampy. Wychodzę
do niego i mówię: „Jak nie podniesiesz rampy idę do naczelnika”, on na to: „To
idź”. Wchodze do budynku, a celnik podnosi rampę i ucieka…
Wyjazd jak każda bajka kończy się jakimś morałem. Tym razem: „Chytry traci dwa
razy”…
|